AS UKRAINIANS.
Żądania Stalina wobec Polski. "Bronek, gdzieś ty nas przywiózł"
15 lutego 1951 r. w Moskwie została podpisana umowa, na mocy której przekazaliśmy Związkowi Sowieckiemu 480 km kw w zakolu Bugu. Były to tereny bogate w węgiel kamienny i czarnoziemy. W zamian otrzymaliśmy zdewastowany rejon Ustrzyk Dolnych o identycznej powierzchni. Przesiedleni Polacy byli zszokowani tym, co zobaczyli. "To nie jest miejsce do życia" — mówili.
- Na zakończenie konferencji jałtańskiej poinformowano o oparciu wschodniej granicy Polski na tzw. linii Curzona. Nie był to jednak jej ostateczny przebieg
- Ryszard Buziewicz wspomina matkę, która po dotarciu z Krystynopola do Ustrzyk spojrzała na ojca i powiedziała: "Bronek, gdzieś ty nas przywiózł, toż tu widać tylko cztery hektary nieba"
- "Zwierzęta nie miały się jak pomieścić. Ani stajni, ani stodoły […]. Otwierał mi się w kieszeni nóż, bo pamiętałem, jakie cuda obiecywano przesiedleńcom" — wspominał Józef Toporowski, który osiadł w Brzegach Dolnych
Mimo zapewnienia o "wzajemnie korzystnych warunkach", dokument z listopada 1952 r. potwierdza podporządkowanie Warszawy Moskwie. Wprawdzie nie zachowały się pierwsze dokumenty z przeprowadzonej w 1951 r. zmiany granic, ale także wówczas (wbrew oficjalnemu komunikatowi) była to niekorzystna dla Polski sowiecka inicjatywa.
Jej konsekwencją była Akcja H-T (nazwa od pierwszych liter przesiedlanych powiatów: Hrubieszów-Tomaszów) – wysiedlenie Zabużan na Ziemie Odzyskane (7460 osób) i przejmowane okolice Ustrzyk Dolnych (3934 osoby). O ile ci pierwsi nie trafili najgorzej, to druga grupa, licząca ponad tysiąc rodzin, zamieniła żyzne gleby na biedne i górzyste Bieszczady – bez dróg, domostw, z ciężkim klimatem i nieurodzajną ziemią.
Ryszard Buziewicz wspomina matkę, która po dotarciu z Krystynopola do Ustrzyk spojrzała na ojca i powiedziała: "Bronek, gdzieś ty nas przywiózł, toż tu widać tylko cztery hektary nieba". Zdaniem jej syna góry kojarzyły się wyłącznie z trudnościami: "Ludzie zadawali sobie pytania, w jaki sposób będą gospodarować. Jak wyjadą końmi na wzgórze? Jak zjadą w dół".
"Zwierzęta nie miały się jak pomieścić. Ani stajni, ani stodoły […]. Otwierał mi się w kieszeni nóż, bo pamiętałem, jakie cuda obiecywano przesiedleńcom. Poczułem się oszukany, ale też miałem świadomość, że aby zacząć po ludzku żyć, muszę się zabrać do roboty"
– wspominał Józef Toporowski, który osiadł w Brzegach Dolnych.
"Rząd ZSRR zgodził się na prośbę rządu RP"
Traktat o granicy zawarty w Moskwie 16 sierpnia 1945 r. usankcjonował utratę przez Polskę połowy terytorium i był potwierdzeniem umowy, jaką Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego podpisał z Sowietami 26 lipca 1944 r. Demarkacja miała przebiegać wzdłuż, zaproponowanej przez Brytyjczyków w czasie wojny polsko-bolszewickiej, linii Curzona. Decydująca dla takiego, a nie innego przebiegu granicy była ustępliwość przywódców wobec Stalina. Na rozwiązanie zgodzono się już w 1943 r. w Teheranie, a 80 lat temu zakomunikowano w oficjalnym podsumowaniu konferencji jałtańskiej.
W latach 1946-1947 podczas delimitacji granicy przedstawiciele wschodniego mocarstwa z reguły nie zgadzali się na polskie propozycje, których celem było ułatwienie życia miejscowej ludności. Wyjątkami, na jakie wyrażono zgodę, było przekazanie Polsce odcinka stacji kolejowej Medyka i dodatkowego fragmentu Puszczy Białowieskiej z rezerwatem żubrów. Jak się jednak okazało, ukształtowana w ten sposób granica nie była ostateczna.
W warunkach stalinizmu polska strona musiała ustąpić wobec żądań Stalina. Rozmowy toczyły się w styczniu i lutym 1951 r. Na zdanie polskich negocjatorów o dużych, zidentyfikowanych tuż przed wojną, złożach węgla w zakolu Bugu odpowiedziano, że badania dały bardzo słabe wyniki. Zasugerowano również, że Polska powinna dopłacić za wymianę. Wobec odmowy zatrzymano w granicach ZSRR Niżankowice, Dobromil i Chyrow, co z kolei oznaczało, że pociągi PKP na trasie Przemyśl-Sanok, zamykane i eskortowane, nadal musiały przejeżdżać przez dzisiejszą Ukrainę.
Oficjalny komunikat był niezgodny z prawdą: "Rząd RP zwrócił się do rządu ZSRR z prośbą o zamianę niewielkiego pogranicznego odcinka Polski na równorzędny mu przygraniczny odcinek terytorium ZSRR z powodu ekonomicznego ciążenia tych odcinków do przyległych regionów ZSRR i Polski. Rząd ZSRR zgodził się na prośbę rządu RP".
"Kopalnie pracują pełną parą"
W ramach wymiany terytorialnej utraciliśmy zakole Bugu z miejscowościami Bełz, Krystynopol, Uhnów wraz z fragmentem linii kolejowej Kowel-Lwów. W zamian Polska otrzymała opóźnione cywilizacyjnie tereny z wyeksploatowanymi złożami ropy naftowej, którą jednakże próbowano wykorzystać propagandowo.
"Nowiny Rzeszowskie" donosiły: "Kopalnie pracują pełną parą. Wyposażone są one w najnowocześniejsze urządzenia, które pozwalają na wysoki stopień mechanizacji pracy. […] Robotników naszych zapoznano m.in. z sowiecką metodą szybkościowych wierceń, która daje blisko trzykrotny wzrost wydajności". Innym razem pisano: "Ziemia tu urodzajna. Dobrze rodzi się pszenica […]. Górskie lasy kryją w sobie bogactwo budulca i opału, a łąki zapewniają rozwój gospodarki hodowlanej. Ale najważniejszym bogactwem jest nafta".
Jak było naprawdę? Polscy geolodzy zdawali sobie sprawę, że mieliśmy otrzymać niewielkie zasoby ropy, podobne do tych w okolicach Krosna, Jasła i Gorlic. Poziom wydobycia nie miał większego wpływu na naszą gospodarkę. Nie dość, że złoża zostały mocno uszczuplone, to Sowieci wywieźli kopalniane urządzenia i maszyny. Równocześnie Krystynopol (dziś Szeptycki w Ukrainie) szybko się rozrósł. W najlepszych latach w siedmiu kopalniach wydobywano aż 15 mln ton węgla kamiennego rocznie. W 1989 r. miasto zamieszkiwało 70 tys. ludzi.
Złoża nad Bugiem były tak istotne, że stały się podstawą dla drugiej propozycji zmiany granic.
Sowieci chcieli uzyskać obszar przylegający do ziem uzyskanych w 1951 r. – większość powiatu hrubieszowskiego z Hrubieszowem oraz wschodnią część powiatu tomaszowskiego. W zamian oferowano obszar o zbliżonej powierzchni – fragment obwodu drohobyckiego ze wspomnianą wcześniej bieszczadzką linią kolejową.
"Jak zamieszkać w czymś podobnym bardziej do szopy niż domu?"
Nową granicę otwarto 26 października 1951 r. Wkrótce ruszyły transporty z przesiedleńcami.
1 stycznia 1952 r. utworzono powiat ustrzycki. Polska władza nie zdążyła przygotować się na przyjęcie Zabużan, którzy zamienili ziemie, gdzie ponoć pomidory rosły "niemal tak wielkie, jak dynie", a pszenica "kryła dorosłego chłopa", na zniszczone przez wojnę i Sowietów Ustrzyki, które wyglądały jakby "przed chwilą przetoczył się przez nie huragan". Główna ulica Józefa Stalina przypominała zabłocony wiejski trakt, a opuszczający miasto wywieźli stąd niemal wszystko.
Nowi mieszkańcy, zgodnie z nieprzypadkowym tytułem reportażu Krzysztofa Potaczały, byli zgodni: "To nie jest miejsce do życia". Mieszkania były w fatalnym stanie, jeden z deportowanych pytał:
"jak zamieszkać w czymś podobnym bardziej do szopy niż domu?".
Ryszard Buziewicz: "Ktoś porąbał podłogi, uszkodził piece, a strych i piwnica tonęły w odpadach". Jego rodzina zamieniła kamienicę w Krystynopolu na ruderę.
Rajmund Huzarski opowiadał, że "udało mu się zająć dość dobry dom. W jednym pokoju brakowało tylko podłogi, naprawy wymagał też częściowo dach". W kolejnych dniach pomagał odbierać transporty: "Znajomym doradzałem, by zajmowali pierwszy budynek, który wyda im się znośny, bo jak im zacznie szukać wojsko, to mogą trafić do rudery".
Najgorzej trafiali ci, którym doszukano się krewnych w AK lub rodziny na Zachodzie. Część z przesiedlonych po raz pierwszy w życiu widziało góry. Niektórzy nie chcieli wysiadać z pociągów. Interweniować musiał wicepremier Aleksander Zawadzki, który tłumaczył, że bieszczadzka ziemia wcale nie jest taka zła. Według jednej z relacji gospodyni Burzyńska rzuciła się na niego z brzozową miotłą.
Chyba w najgorszej sytuacji znaleźli się ci, wysiedleni na południe od Ustrzyk, czyli "tam, gdzie zawracały wrony, bo dalej bały się lecieć". Dodatkowo komisje przesiedleńcze celowo osadzały sąsiadów w różnych miejscowościach. Do wiosny 1952 r. wsi Michniowiec zamieszkało 120 polskich rodzin, a po Ukraińcach zostało 180 chat. Zaczęto je rozbierać na opał.
Powszechne były pluskwy i wszy. Studnie wymagały odkażenia, domy były nieoczyszczone z fekaliów i innego rodzaju śmieci, w sklepach nie było zaopatrzenia. Brakowało budynków na szkoły i ośrodki zdrowia. Stan dróg uniemożliwiał normalną komunikację. Po kilku miesiącach raporty wciąż były dramatyczne: "Dezynfekcję przeprowadzono wielokrotnie, ale bez większych rezultatów", "Bywają przypadki, że zasiedleńcy wypowiadają się ujemnie o tutejszym terenie oraz ZSRR. […] gdy oni przyszli na ten teren, to domy nie zastali takie, jakie im obiecywano, lecz kurne w których znajdowało się pełno gnoju", "Na stacji w Krościenku godną uwagi awanturę wywołała ob. Husiatyńska Janina […]. »Co nam dały, to jest wielkie gó*no ruskie«. Zachowanie i wypowiedzi w/w spowodowały olbrzymie zamieszanie wśród obywateli całego transportu, którzy nie chcieli się wyładować".
Dyktator rozerwany końmi
Wkrótce w ślad za deportowanymi do powiatu ustrzyckiego przybywali do pracy m.in. naftowcy i leśnicy. Do Ustrzyk ściągali także ludzie z dalszych stron kraju. Do regionu trafiały dedykowane środki finansowe z Warszawy. Powoli wracało życie. Na przełomie 1951 i 1952 r. w Krościenku i okolicach osadzono blisko trzy tysiące greckich i macedońskich uchodźców. Choć Zabużanie mieli pretensje, że zostali potraktowani gorzej od obcych, krok po kroku adaptowali się do pionierskich warunków.
No comments:
Post a Comment